Tytułem wstępu

Na wstepie: Edynburg jest przeuroczy. W moim prywatnym rankingu stolic ktore odwiedzilam (i krajow i regionow) znalazl sie na drugim miejscu zaraz po Pradze, jest to tez jedyne miasto oprocz Dublina w ktorym moglabym zamieszkac. Podobny klimat, fajni ludzie, mowi sie po angielsku 😉 no i ta atmosfera.

Udala sie pogoda – bylo bardzo slonecznie i oprocz chlodnych porankow i wieczorow naprawde cieplo. Wzielam z soba tylko zimowa kurtke (taka na „nasze” zimy) i pare bluzek, w bluzce bylo za chlodno, w kurtce za goraco, kupilam wiec czerwone welnianie ponczo ktore w polaczeniu z recznie tkanym portugalskim plecaczkiem nadalo mi wyglad artystycznej duszy 😉 Tym bardziej ze nie zabralam z soba suszarki do wlosow i jak wyschly tak wyschly.

No ale o tym bedzie dokladnie kiedy indziej, a wracajac do wspomnianej historii:

Zaczelo sie od problemow z b&b. Kiedy postanowilam rozgladnac sie za akomodacja, ktos mi powiedzial ze na ulicy Gilmore Place jest duzo roznych tego typu miejsc, do zamku 10min i nie jest jakos horrendalnie drogo. Wpisalam nazwe w google i pierwsze co mi wyskoczylo to b&b Gilmore oczywiscie. Bardzo tanio wyszly dwie noce bo tylko 44£ (nie wzielam opcji ze sniadaniem). Nie szukajac niczego innego zabukowalam. Juz kiedy zblizal sie termin wyjazdu zaczelam dopiero czytac co w tej rezerwacji jest napisane i okazalo sie ze pokoj jest bez lazienki! Troche moja wina bo na booking.com w ofercie sa”standard double” i „double” room, i ten standard to ze wspolna lazienka jest i na taki sobie kliknelam.

Wyslalam wiec emaila do nich z prosba o zmiane na ensuite, za doplata oczywiscie. Odpisano mi ze nie ma problemu i ze cena jest taka sama. W kolejnym emailu zapytalam czy moge zostawic bagaz kolo dziewiatej rano bo ich check in time jest od 2.30 – tez nie bylo problemu.

Zadowolona wiec przyjezdzam sobie z rana i ide spacerkiem z przystanku na ktorym wysadzil mnie airbus. Gilmore Place to dosc dluga, mila ulica z gregorianskimi domami po obu stronach z ktorych przewage stanowia b&b i rozne guesthousy. Na kazdym napis „no vacancies”.

Dochodze sobie do „mojego” b&b, zamierzam zadzwonic dzwonkiem a tu pod oboma napis „out of order”. Jako niedowiarek jednak nacisnelam ale istotnie cisza. No to dzwonie z komorki pod numer ktory wisi przyczepiony na kartce, odpowiada mi zaspany i nie za bardzo zadowolony glos.

Mowie panu ze stoje pod drzwiami, ze mam booking a on” ale check in jest od 2.30″. ja na to ze owszem wiem i dlatego im wyslalam maila ze bede wczesniej i dostalam odpowiedz ze to nie jest zaden problem.

Pan pomruczal i poburczal i kazal mi zadzwonic dzwonkiem to ktos powienien zejsc, wiec mu mowie ze dzwonek nie dziala. Dobra, to on sie skontaktuje w takim razie z kims kto pokoje sprzata i on mi otworzy.

10 min pozniej krece znow bo nikt sie nie pojawil. Pan powiedzial ze on owszem dzwonil do cleanera ale on nie odebral telefonu. Zadzwoni jeszcze raz.

Kolejne 10 min pozniej ja dalej stoje i kwitne, na szczescie bylo cieplo, i nic.

Ponownie rozmawiam z niemilym panem przez komorke i znow „ma ktos mi otworzyc”.

Po w sumie pol godzinie stania pod drzwiami jestem lekko wkurw… ale slysze ze ktos sie kreci w srodku wiec stukam, drzwi mi otworzono ale to byli akurat poprzedni goscie czekajacy tez na kogos zeby zaplacic i isc. W srodku mowie Wam – bleeeee. Przyzwyczajona do irlandzkich standardow po prostu nie moglam uwierzyc. Oczywiscie wielki napis na srodku ze recepcja 24/7 otwarta.

Kiedy sie rozejrzalam po tych wnetrzach postanowilam ze tam nie zostane. Dzwonie wiec znow do pana (to juz bylo w sumie kolo 50 min od mojego przyjscia) i mowie mu ze nie podoba mi sie jego podejscie do goscia, ze czekam jak idiotka juz prawie godzine, ze nie mam zamiaru sie tu zatrzymywac i w zwiazku z tym kasuje ta rezerwacje i ma zaraz ktos przyjsc i podpisac mi na bookingu ze moja karta nie bedzie obciazona zadna kwota.

Wtedy sie pojawil wspomniany cleaner ktory sie okazal Polakiem. No niby mnie przepraszal ze nie slyszal, ale potem mi powiedzial ze wlasciciel jest na gorze w tym samym budynku tylko sie mu pewnie nie chcialo zejsc bo spal. Jeszcze zeby sie upewnic w swojej decyzji ze na pewna kasuje ten booking i ide w ciemno szukac czegos, kazalam sobie pokazac pokoj. Tragedia, a najwieksza to ta ze okazalo sie ze tej lazienki ensuite jednak nie ma!

Zwlokl sie w miedzyczasie sam pan wlasciciel, choc w pierwszej chwili myslalam ze to jakis wloczega sie dostal do srodka i az sie zaczelam martwic czy moj bagaz jest bezpieczny.

Pan wygladal na Kurda (od razu wyjazniam ze nie chce tu obrazac Kurdow, po prostu mial taki typ urody) byl brudny, niechlujny, zarosniety, w jakichs gaciach. W takim stanie jak i jego przybytek.

Zadzwonil do zony zebym z nia porozmawiala, powiedzialam jej ze nie ma o czym rozmawiac, ja pracuje w hospitality, duzo podrozuje, cos takiego mi sie nie przydarzylo jeszcze i juz nawet nie o to czekanie chodzi ale o ten pokoj i w ogole calosc nie podoba mi sie. Ona na to ze nie ma problemu, ona to skasuje, tylko ze czy jestem pewna ze cos znajde bo to jest busy weekend i bedzie problem z noclegiem.

Ale ja juz postanowilam ze nawet jakbym miala do pieciu gwiazdek isc to pojde, zaden syfiasty b&b i dzielenie z kims lazienki mi weekendu nie popsuje.

Wyszlam wiec z tej stechlizny na swieze powietrze i co widze – prawie vis a vis jest b&b Balmore z napisem „vacancies”. Byl numer na tablicy, zadzwonilam, owszem wlasnie dostali kancelacje i maja jeden podwojny pokoj, ale poniewaz to last minute to drozej niz normalnie no i za 2 osoby musze zaplacic. Wychodzilo 130£ ze sniadaniem.

Pytam czy moge przyjsc juz bo stoje doslownie 10 m od drzwi, alez nie ma problemu, pokoj nie bedzie gotowy ale walizke moge zostawic i sie zameldowac.

No to ide, otworzyl mi mily mlody chlopak, walizeczke mi z raczek wyciagnal, ze on pomoze, prosze bardzo do srodka. A w srodku no po prostu inny swiat. Jasno, czysto, ladnie, przestronnie. A moze herbatki chce albo kawki jak jestem zmeczona po podrozy? Nie chcialam, wypelnilam kartke, chlopak nie wzial ani numeru karty ani gotowki od razu. Dal mi klucz (to byl dom naprzeciwko, maja 3 b&b na tej samej ulicy) i powiedzial ze mi tam zaniesie bagaz jak pokoj bedzie gotowy.

Wrocilam sobie wieczorkiem, pokoj ladny, heating chodzil jak szalony, ciasteczka na stoliczku, kawka, herbatka, plazmowy telewizor, bardzo dobry przysznic z masazem.

Sniadanie super – wzielam moje ulubione jajka smazone na toscie z wedzonym lososiem.

Pozniej spotkalam sie z blogowa kolezanka Una Invitada (ktora serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz dziekuje za powitalny prezencik 🙂 i oczywiscie opowiedzialam jej cala historie, wspominajac ze poprosze wlasciciela Balmore o jakis upust na cenie dla hotelarza (taka tradycja w branzy) no i zachwycalam sie miastem w ktorym moze i moglabym zamieszkac gdybym dostala np dobra oferte pracy.

Przyszla noc, spie sobie mocno i nagle budzi mnie halas ale taki jakby sie pol sufitu zwalilo na ziemie. Otwieram oczy, zapalam lapke i co widze: prawie pol sufitu sie zwalilo sie na ziemie. Dodatkowo woda sie leje jak wodospad z gory.

Moja pierwsza reakcja byla: no kurfa zesz. Niedawno mi zalalo mieszkanie z prawej strony, potem byl pozar z lewej strony, czlowiek wyjezdza i nawet tam nie jest bezpieczny!

Brodzac po kostki w wodzie poprzekladalam to co lezalo na ziemi na lozka i dzwonie na komorke ktorej numer byl na wizytowce b&b. Byla dokladnie 1.30.

Wlasciciel zszkokowany moja relacja zaraz przyszedl (b. mily Pers) najpierw sie upewnil ze mnie sie nic nie stalo i chyba byl zdziwiony ze ja to jakos humorystycznie odbieram. Moze sie spodziewal ze bede sie drzec i zadac zwrotu pieniedzy czy cos, a w koncu ja sama pracuje w hotelu i wiem ze sie rozne rzeczy zdarzaja, przeciez celowo sie na mnie nikt nie zasadzil z tym sufitem.

Na szczescie mimo iz nie mieli juz zadnych pokoi, w ich glownym budynku byl apartament ktorego normalnie nie wynajmuja, na specjalne okazje. Tam tez zostalam zakwaterowana.

Pokoj ogromny, z malym living roomem, meble ala Ludwik jakis tam, posazki na kominku jak z toskanskiej willi, obrazy, kwiaty, sufit prawie jak w zamku z ogromnym krysztalowym zyrandolem.

Wlasciciel pomogl mi z bagazem i mowi – jestem taki rozstrzesiony ze musze sie napic lampke wina.Czy pani moze tez ma ochote? No ba!

Przyniosl butelke jakies bordeaux i pijemy. Rozmawialismy z godzine, przesympatyczny czlowiek z interesujaca filozofia zyciowa bardzo podobna do mojej. Rzecz jasna zeszlo na temat Edynburga i moich zachwytow nad nim no i na temat mojej pracy. I w pewnej chwili on jakby dostal olsnienia i mowi: och, to co sie stalo to bylo destiny! Ja przeciez wlasnie szukam kogos kto by zarzadzal tymi trzema b&b, moze chcesz te prace?

Ja sie zaczelam smiac a on calkiem na serio ze czemu nie, moge sie od razu przeprowadzac, zakwaterownie wliczone, wynagrodzenie do dyskusji, ze on mnie jutro po sniadaniu oprowadzi po wszystkich trzech lokalach itp.

Moze to i bylo destiny i moze wg wszechswiata powinnam zamieszkac w Edynburgu, ale jednak tym razem nie poslucham 😉 A moze wszechswiat tylko mi pokazal ponownie ze wciaz jest w fomie i ze „mowisz- masz”.

Oczywiscie upust na cenie tez dostalam i kolejny raz kiedy bede w miescie moge sie zatrzymac za darmo na jak dlugo chce.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.