Muzeum 14 Henrietta Street

Muzeum 14 Henrietta street to jedna z tych atrakcji, gdzie nie ma prawie nic do oglądania, ale jest dużo do słuchania. Dlatego rola przewodnika jest kluczowa – musi być to osoba z ogromną wiedzą, ale też darem jej przekazywania. I z poczuciem humoru. Miejsce to, dość nowe na turystycznej mapie Dublina, skromnie nie spodziewało się dużej popularności. Stąd w salach, gdzie robi się przystanki, stoi niewiele krzeseł. Ja osobiście polecam bardzo, bo jest to kawał naszej historii, a mimo, iż miałam o niej pojęcie, dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy.

Przenieśmy się do XVIII wieku, kiedy to Dublin był drugim pod względem wielkości miastem Imperium Brytyjskiego, po Londynie. Bogaci Anglicy i Irlandczycy posiadali z reguły dwa domy: jeden na wsi, lub raczej countryside, lepiej brzmi, drugi, na czas tzw sezonu towarzyskiego, właśnie w Dublinie. Ponoć miasto, po znaczących inwestycjach i przebudowie (między innymi domy, które budowano tyłem do rzeki, traktowanej jako ściek, ustawiono do niej frontem) było jednym z piękniejszych w Europie. Patrząc na niego dziś, trudno mi w to uwierzyć.

Wyobrażacie sobie Dublin w tamtych czasach, jak w Bridgerton – bale, eventy, karoce, wielki świat. Tak było. Średniowieczy układ ulic zastąpiono szerszymi, wybudowano kilka miejskich parków. Wiele z budynków, które wtedy powstały, można dziś podziwiać choćby w okolicach St Stephens Green. Ale zaczątkiem architektury goergiańskiej były domy na Henrietta Street. Teren zakupił businessman i deweloper Luke Gardiner. Lokalizacja nie była przypadkowa – ziemia znajdowała się na niewielkim wzgórzu, z dala od smrodu miasta. Wybudował tam trzy domy (nr 13, 14 i 15), które zapoczątkowały sławę tej ulicy jako najświetniejszej w Dublinie.

W rezydencji o numerze 14 zamieszkał wicehrabia Molesworth. Jego sąsiadami zostali baronowie, lordowie, biskup – same wysoko postawione osoby. Każdy dom miał osobne pomieszczenia dla służby, z tyłu ogród i stajnie dla koni. Molesworth był politykiem i oficerem, ulubiencem Diuka Malborough, któremu w czasie jakiejś bitwy uratował życie. Miał dwie żony i kupę dzieci, ale to jego córka z pierwszego małżeństwa, Mary, była tematem wielu dyskusji i plotek oraz, niestety, ofiarą systemu, w którym kobiety nie miały praktycznie żadnych praw.

Wyszła za mąż mając 16 lat, za mężczyznę starszego od niej o 12 lat. Jakiś czas po ślubie, małżonek usłyszał plotki o jej domniemanej zdradzie z jego bratem. Uwięził więc żonę na ponad 30 lat w jednym ze swych domów, tylko w towarzystwie kilku służących. Kobietę uwolnił jej syn, dopiero po śmierci ojca. Niestety, była w słabej kondyncji i psychicznej i fizycznej i zmarła w niedługim czasie. Żeby nie było, jej domniemany kochanek został pozwany przez brata do sądu za straty moralne i sprawę przegrał. Ponieważ nie miał pieniędzy, wylądował w więzieniu dla dłużników, gdzie dokonał żywota. Dziwi mnie, że bogata rodzina Mary nic nie zrobiła, by jej pomóc.

Lokatorzy spod nr 15 są luźnie powiązani z Mary Shelley, autorką Frankensteina. Mary była bowiem przez krótki czas guwernantką, a przez dłuższy przyjaciółką Margaret King, z rodziny wicehrabiów Kingsborough. Rodzina ta miała za swą miejską posiadłość właśnie dom nr 15 na Henrietta Street. Margaret ponoć została zarażona feministycznymi poglądami Mary i uciekła ze swoim zamężnym już kuzynem. Ów został przez jej ojca zabity i sądzony o morderstwo przez Irlandzką Izbę Lordów. Sympatia była po jego stronie, więc świadkowie się nie znaleźli i skończyło się tylko skandalem.

Nr 13 należał do Nicolasa Hume-Loftus, 1-go hrabiego Ely. O tym panu dużo nie wiem, za wyjątkiem ploteczki. Jego syn, dziedzic tytułu, był bohaterem szeroko komentowanej sprawy sądowej, podczas której musiał udowodnić, że nie jest umysłowo chory, a jedynie ekscentryczny. Jedna z osób z rodziny zeznająca na jego korzyść twierdziła, że osobliwe zachowanie lorda jest spowodowane haniebnymi zaniedbaniami w wychowaniu przez ojca.

W 1801 roku, kiedy irlandzki parlament został rozwiązany i władza przeniosła się do Londynu, Dublin gwałtownie stracił na znaczeniu i zaczęły się gorsze czasy dla pozostawionych georgiańskich domów. 14 Henrietta Street stał się siedzibą firmy prawniczej i szykowne salony, drawing room, sypialnie państwa i gabinet pana, zamieniły się w przestrzeń biurową. Po okresie Wielkiego Głodu, kiedy ludność miasta nie tylko skurczyła się ale i zbiedniała, był duży popyt na tani kwaterunek dla biedoty. I to właśnie ten okres jest tematem muzeum – nie bogata przeszłość z balami i karocami, ale degradacja i warunki, w jakich przyszło tam żyć ubogim lokatorom.

W 1876 niejaki Thomas Vance zakupił dom nr 14 i przerobił na mieszkania. Zapotrzebowanie było duże, wg ogłoszeń tylko respektowane rodziny mogły liczyć na wynajem. Ojcowie rodzin ale i kobiety ciężko pracowali, żeby jakoś związać koniec z końcem, ale też dzieci przybywało i z reguły „co rok prorok”. A jak przybywało dzieci, to w mieszkaniach się robiło coraz ciaśniej. Do roku 1911 w domu mieszkało 100 osób, z dwiema łazienkami na półpiętrze. Tymczasem bezdomnych na ulicach było prawie tysiąc. Takie przekształcenie kamienicy na tanie mieszkania to nie jest nic specyficznego dla Dublina, tak się działo wszędzie. Gdzie jest bieda i przeludnienie, tam są choroby. Na pięcioro dzieci urodzonych w domach na Henrietta Street, tylko dwoje dożywało 5 roku życia. Udokumentowano przypadek Mary O’Neil spod numeru 8, która urodziła 14 dzieci, z których przeżyło tylko jedno.

Kiedy Irlandia uzyskała niepodległość  priorytetem dla nowego rządu była poprawa warunków mieszkaniowych. W latach 50tych ubiegłego wieku zaczęto wysiedlać mieszkańców Henrietta Street do domów, wybudowanych na obrzeżach. Nie wszystkim się podobały przenosiny daleko od centrum. Jeśli oglądaliście Alternatywy 4, to może pamiętacie Balcerka, który musiał opuścić rozpadającą się kamienicę, bo dostał przydział do nowego bloku. Też nie był szczęśliwy, że będzie „na wsi” mieszkać. Ostatni lokator spod nr 14 wyprowadził się w latach siedemdziesiątych.

Na szczęście wiele zabytkowych georgiańskich domów zachowało się i zostało odremontowanych. Przeważnie są w nich teraz siedziby biur tych firm, które sobie mogą na to pozwolić finanansowo, oraz hotele. Nr 14 wykupiło państwo, żeby zrobić tam muzeum. Są na ten temat różne opinie. Bo skoro mamy taki kryzys mieszkaniowy, dlaczego wydać pieniądze na kosztowny remont budynku, który będzie muzeum a nie np przytułkiem dla bezdomnych. Albo dlaczego slupiać się na czasach, kiedy w Irlandii było tak biednie. Czym się chwalić, co pokazywać. Ale historię tworzą nie tylko bogacze i znane osoby, moim zdaniem.

W muzeum zobaczycie, a głównie posłuchacie, jak wyglądało życie ostatnich mieszkańców – ciężko pracujących kobiet, nierzadko wdów, mężczyzn i dzieci. Wyskrobane bardzo niegramatycznie na klatce schodowej przez jakiegoś lokatora słowa mówią: nie wolno tu przebywać nikomu, poza najemcami. Z powodu tej ciasnoty, ludzie wytworzyli specyficzną wspólnotę. Córka kobiety, która mieszkała w tym domu w latach pięćdziesiątych, powiedziała naszemu przewodnikowi, że mama zawsze czuła się nieszczęśliwa po przeprowadzce. Brakowało jej znajomych i takiej sąsiedzkiej solidarności. No cóż, niektórzy wolą atmosferę od własnej łazienki…

Gdyby ktoś chciał się wybrać, trzeba koniecznie zarezerwować tour na stronie Internetowej.

9 uwag do wpisu “Muzeum 14 Henrietta Street

  1. Dammar's awatar Dammar

    Rzad ma pieniadze zeby wydac po 300k na uchwyty na rowery, I chyba million na budke dla security, wiec remont I museum wydaje sie byc calkiem dobrym pomyslem.

    Trudno obecnie dostrzec dawny przepych Dublina, historia jest bardzo ciekawa.

    A co do Mary, dlaczego jej bogata rodzina nie pomogla, pewnie dlatego ze byla kobieta, I z tego powodu nie mogla pozwolic sobie na zniszczenie reputacji. Nawet podejrzenia mogly jej ta reputacje zniszczyc. Takie beznadziejne czasy byly.

    Kobieta byla wlasnoscia meza, rodzina miala jednak corke mniej I pewnie nie chcieli sie wtracac. Ech, dobrze ze to sie zmienilo.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Ja uwazam, ze muzea, tak samo jak restauracja zabytkow sa wazne, nie mozna tylko utrzymywac bezrobotnych i wyplacac I’m coraz wiecej bonusow. Kryzys mieszkaniowy moze nie bylby tak powazny, gdyby ludzie nie wymagali domow z ogrodem, z pokojem na kazde dziecko. Zwlaszcza, jak sobie na to nie moga pozwolic 🙂 bardzo ciekawe miejsce I polecam 🙂

      Polubienie

      1. Dammar's awatar Dammar

        to akurat wymagania social welfare, pokoj dla kazdego dziecka.

        Jesli pracujesz I nie masz zasilkow, to te wymagania cie nie dotycza.

        parâdoks. Ja bym chcialam zeby wiecej pieniedzy rzad przeznaczal na culture, zeby wiecej miejsce bylo darmowych.

        Polubione przez 1 osoba

      2. Dammar's awatar Dammar

        ten apartment w ktorym mieszkalismy mial 2 pietra. Byl bardzo przestronny, ale dzielnica kiepska.

        Na samym poczatku tez mielismy apartment, ale byl tak maly ze ledwo sie miescilismy. Dla 2 osob ok, ale 4 rech juz nie.

        Ale fakt, z tego malego szybko ucieklismy do domu, a jak ceny poszly w gore, to udualo sie znalezc ten duzy apartment. Ale to wyjatki sa, normalnie nie ma 2 pietrowych apartamentow.

        Tam mielismy jeszcze ogromny balkon. Ale potem znowu ta sama bajka, ceny w gore I znow szukalismy domu.

        Ale to juz za nami.

        Polubione przez 1 osoba

  2. Dobrze wiedzieć że jest takie miejsce w Dublinie, na pewno odwiedzę jeśli okazja się nadarzy. Manchester sobie odnawia town hall i obecnie szacowany koszt to £430 mln funtów. Kto bogatemu zabroni 😉 A wokół tonąca w nędzy aglomeracja.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do Dammar Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.