Liverpool po raz kolejny

Bardzo lubię Liverpool. Byłam tam pierwszy raz kilka lat temu. Loty były bo 9.99 i kolega C. podarował mu voucher na noclegi w Jury’s Doyle. Podobało mi się tam dużo bardziej, niżbym się tego spodziewała i tak też było tym razem. Są miasta  które mają dobry vibe i takim jak dla mnie jest Liverpool. Mimo słynnych hen parties i rozrywek nocnych dla klas niższych.

Głównym powodem co prawda było zobaczenie się z przyjaciółką, która mieszka across the pond, w Chester. Bardzo stęskione byłyśmy, bo raptem widziałyśmy się początkiem maja 🙂 w planach był też koncert w Philharmonic Hall – Appreciation of Puccini. I zakupy, bo koleżanka szukała plecaka a ja coś białego na firmowy event na Malcie. Bo szefowstwo wymyśliło, że na uroczysty obiad w knajpie na plaży a potem koktajle na jachcie czy łodzi, dress code jest all white. Ewentualnie trochę creamy.

Co prawda posiadam bardzo ładne kremowe spodnie i szpilki, tudzież kilka białych topów, ale od nadmiaru głowa nie boli. W końcu nie kupiłyśmy nic, czego mogłam się spodziewać nauczona doświadczeniem. W Irlandii i UK są praktycznie same szmaty. Jak na zakupy, to na kontynent (i piszę to siedząc w airbnb w Luxemburgu, gdzie weszłam do kilku sklepów i w każdym bym coś kupiła (stanęło jednak tylko na białym topie z Esprit. A jaki mają salon Swarovskiego…).

Wracając jednak do Liverpoolu – to tylko 30 minut lotu i panie stewardessy zdążyły tylko obskoczyć z 10 rzędów z towarami duty free, kiedy trzeba się było przygotować do lądowania. Tym razem nie poznałam żadnego miłego młodzieńca. Centrum handlowe jest zaraz przy stacji autobusowej, tam też spotkałam się z Ditą vel Kat. Połaziłyśmy po dokach, poszłyśmy na drinka (o jakie dobre expresso martini o la boga) i potem na walking tour zarezerwowany przez Airbnb.

Bardzo lubię walking tours, bo wszystkiego nie da się wyguglować i chodząc samemu pominie się wiele ciekawych i znaczących elementów. Liverpool to miasto, które wypłynęło na handlu wszelakim, przede wszystkim jednak niewolnikami. To jest tzw czarna plama na jego historii ale hej, gdyby nie to, Liverpool byłby teraz jakąś dziurą. Jego mieszkańcy zresztą popierali Południe w amerykańskiej wojnie domowej, wiadomo czemu.

Wet Dock- to był wynalazek, który zrewolucjonizował Liverpoolski port i pozwolił na skrócenie czasu wyładunku i załadunku towarów. Oczywiście jedni się bogacili, inni nie. Jak w każdym tego typu miejscu, fortuny rosły a biedni ledwo wiązali koniec z końcem. Bardzo mi to przypomina Golden Age w Nowym Yorku. Zresztą oba miasta mają podobieństwa architektoniczne.

Na biednych też można zarobić, na taki pomysł wpadła firma ubezpieczeniowa. Człowiek mógł coś tam wpłacać przez całe życie, by po śmierci te pieniądze były wypłacone krewnym. Unikało się w ten sposób pochówku w masowej mogile. Firma tak się rozrosła, że odwaliła sobie piękną siedzibę zawaz przy dokach, z ptaszyskami na czubku – Liver building. To jest bardzo dobry punkt orientacyjny, bo widać je praktycznie zewsząd.

Polecam wycieczkę z przewodnikiem, bo znów można się dowiedzieć naprawdę ciekawych rzeczy, między innymi o konstrukcji zegara (który przed przywiezieniem do Liverpoolu posłużył twórcom jako stół, na którym podano im obiad). Widoki z góry są przepiękne a mnie w szczególności podobała się animacja przedstawiająca dzieje miasta.

Autor rzeźb ptaków był przez lata zapomniany i uważano, że to architekt całego bunynku je zaprojektował. Dopiero w latach 90tych ubiegłego stulecia wyszło na jaw, kto jest prawdziwym twórcą. Karl Bartels był bowiem Niemcem, co prawda mieszkającym długo w Wielkiej Brytanii i z brytyjskim paszportem, ale kiedy wybuchła I wojna światowa, internowano go do obozu na wyspie Man a potem  deportowano do Niemiec. Po zakończeniu wojny, Karlowi udało się powrócić do rodziny, z którą został rozdzielony. I dopiero długo po jego śmierci uznano go jako autora ptaków. Smutna historia.

Liverpool jest też znany ze sceny muzycznej, słynni The Beattles tam zaczęli swoją karierę. Na ulicy, gdzie mieści się lokal The Cavern Club, gdzie kiedyś grali, oraz mnóstwo innych knajp, możecie przyglądać się rozrywkowemu i głośnemu tłumowi, mocno drinkującemu. Tam jest natłok pań w strojach bardzo skąpych niezależnie od pogody, z fake tanem, sztucznymi rzęsami i o kubaturze przeróżnej. Moja koleżanka po powrocie oglądała przez kilka dni shorty na you tube z modą Old Money, czyli bardzo stonowaną, dla detoxu.

Ale dla każdego coś dobrego – kilka minut dalej i jest Philharmonic Hall, gdzie wmieszałyśmy się w zgoła inny tłumek dość wiekowych osób, wśród których czułam się niezręcznie młodo 🙂 nie jestem jakimś wielkim fanem muzyki poważnej, ale od czasu do czasu bierze mnie 🙂 Przyglądając się orkiestrze, bardzo przykuł moją uwagę pan z takim metalowym trójkątem. Trójkąt był bardzo rzadko w użyciu. Takie to trochę było smutne bo jak się czuje taki muzyk, kiedy podczas całego koncertu tylko z 10 razy uderzy w trójkąt 😉

Na koniec dodam, że maskotką miasta jest Superlambanana, mix banana z owcą. Można je ogądać prawie na każdej ulicy, nawet jedna w barwach Polski. Przypuszczalnie jeszcze wybiorę się do Liverpoolu, bo blisko i interesująco. Jest to też dobra baza wypadowa do zwiedzania okolicy.

9 uwag do wpisu “Liverpool po raz kolejny

  1. Koleżanka wciąż ogląda filmiki o quiet luxury żeby dojść do równowagi psychicznej. Liverpool jest tego całkowitym przeciwieństwem tzn. ani quiet ani luxury 😅 Północna postindustrialna, biedna Anglia to jest osobny świat…Mimo to muszę przyznać że odkryłam zakątki i ulice o których nie miałam pojęcia a i „koczkodanów” było tam jakby mniej…

    Polubione przez 1 osoba

  2. Dammar's awatar Dammar

    ciekawe, nigdy nie bylam. A Rayanair ma teraz w ofercie naprawde tanie bilety. Cos mi sie juz obilo o uszy na tematu panien ubranych dosc skapa w Liverpool. Nie jakby nigdzie indziej ich nie bylo, ale jakos z Liverpoolem kojarze.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do Jane Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.