Kopalnie, pojedynki i Hitler, czyli wizyta w Mount Stewart

Długi weekend majowy spędziłam z dwiema koleżankami w miejscu, gdzie byłyśmy rok temu, a więc na farmie Dorothy z outdoor hot tub. Co prawda głównie siedziałyśmy w hot tub, którą nazwałyśmy balią, ale zwiedziłyśmy dwie bardzo różne od siebie atrakcje: Carrickfergus Castle i Mount Stewart. W Mount Stewart nigdy nie byłam, a naprawdę warto, jeśli ktoś lubi ogrody i siedziby arystokratycznych rodów.

Ja bardzo lubię, jako plebs, oglądać jak jaśnie państwo sobie kiedyś żyło. Ci z Mount Stewart zrobili sprytną rzecz, a mianowicie kiedy kasa na tyle stopniała, że nie było już z czego utrzymywać takiej dużej posiadłości, przekazali ją rządowi w zamian za możliwość darmowego mieszkania. Część domu jest więc otwarta dla zwiedzających (z oryginalnym wyposażeniem, dziełami sztuki itp) a w części prywatnej mieszka lady Rose Lauritzen (ale tylko w lecie, bo w zimie przenosi się do willi w Wenecji).

Rodzina związana z posiadłością to Markizowie Londonderry. Co za interesująca kolekcja ambitnych i pewnych siebie mężczyzn i pięknych kobiet, często wnoszących fortuny do związków. Niestety, bardzo zaangażowani w supremację Anglii nad Irlandią. Pierwszym markizem był Robert Stewart, syn dość podrzędnego polityka, którego żona odziedziczyła nagle fortunę po bracie zmarłym w Bombaju. To pozwoliło jej mężowi na zakup ziemi i tym samym awans społeczny do tzw landed gentry: arystokracji będącej właścicielami ziemskimi.

Robert dwa razy bogato się ożenił. Z pierwszą małżonką miał 2 dzieci, przy trzecim porodzie żona zmarła. Z drugą  miał aż 11 dzieci. Jeden z synów, również Robert, zwany był Lordem Castlereagh. To on jest odpowiedzialny za rozbudowę i powiększenie Mount Stewart. Oczywiście nie był to ich jedyny dom – właściwie to nawet tak często w nim nie bywali. Robert był politykiem i zapisał się w historii głównie tłumieniem irlandzkiego powstania w 1798, pracami nad stworzeniem Zjednoczonego Królestwa oraz uczestnictwem w Kongresie Wiedeńskim. Bardzo nielubiana figura. W 1819 roku w Manchesterze miała miejsce mascara Peterloo – masowe protesty robotników zostały stłumione przez armię. Robert popierał to działanie i otwarcie się o tym wypowiadał, co jeszcze bardziej zaszkodziło jego popularności. Dwa lata później, bezdzietny, popełnił samobójstwo.

Trzecim markizem został jego brat Charles. Sprytny mężczyzna najpierw dzięki koneksjom wdarł się do świata polityki i dyplomacji. Odziedziczenie tytułu było gwiazdką z nieba, a los mu dalej sprzyjał, bo pierwsza żona zmarła, co pozwoliło mu przypuścić szturm na 20 lat młodszą dziedziczkę Frances Ann Vane. Nie wiem, co ta piękna i bogata kobieta zobaczyła w tym człowieku. Jej rodzice już wtedy nie żyli, a ojciec w testamencie zaznaczył, że ewentualny mąż musi przyjąć jej nazwisko. Ciotka natomiast, która została jej prawną opiekunką, nie zgodziła się na małżeństwo dopóki Charles nie podpisał intercyzy – rzecz w tamtych czasach niespotykana.

Charles bez problemu został więc panem Vane i zajął się biznesem kopalnianym, częścią posagu żony. Miły człowiek to z niego nie był. Sprzeciwiał się wszelkim reformom, mającym na celu poprawę bytu górników. Nie zgodził się na prawne zabronienie dzieciom poniżej 10go roku życia pracy w kopalni – łaskawie przyznał jednak, że może osiem to jednak za niski wiek. Mimo wywalenia na rozbudowę Mount Stewart 150.000 funtów (około 18 mln teraz) wydał tylko 130 funtów na datki dla rodzin poszkodowanych przez zarazę ziemniaczaną. Charles przyjaźnił się z Napoleonem, którego portret wisi w sali jadalnej. Landlordem i pracodawcą był złym, ale może jako mąż sprawdził się lepiej, bo żona postawiła mu piękny pomnik w Durham.

4ty Markiz Londonderry – Frederick, miał bardziej liberalne poglądy od ojca, w związku z czym często się kłócili. Frederick nie zapisał sie niczym szczególnym na kartach historii, za to miał pewien „romantyczny incydent” prywatnie: otóż pojedynkował się z mężem swej kochanki, śpiewaczki operowej Giulii Grisi. Nikt nie zginął, kobieta urodziła nieślubnego syna, którego wychowywał Frederick. On sam ożenił się, ale prawowitych potomków nie miał. Z powodu choroby psychicznej wylądował w szpitalu psychiatrycznym i tam zmarł.

Tytuł odziedziczył brat, o którym nie znalazłam żadnych specjalnie interesujących informacji poza tą, że posiadał najwięcej imion – jego pełny tytuł to: George Henry Robert Charles William Vane – Tempest, 5ty Markiz Londonderry. Po jego śmierci 6tym Markizem został syn George, Eton boy, który dzięki koneksjom miał sporo korzystych posad i tytułów. Znany najbardziej z tego, że kiedy robotnicy z jego fabryki zaczęli strajkować, wyeksmitował ich wszystkich z domów, które im wynajmował. Kiedy wrócili do roboty, dostali klucze z powrotem. Po jego śmierci tytuł i  majątek odziedziczył syn Charles,  odpowiedzialny za obecny kształt domu – a właściwie nawet nie on, ale jego żona Edith.

Charles doświadczył okropieństw II wojny światowej, służył z oddaniem na froncie i brał udział w słynnych bitwach. Ale też był znany z antysemityzmu i przyjaźni z Adolfem Hitlerem oraz poparcia dla nazizmu. Między 1936 i 38 rokiem Lord Londonderry odwiedził nazistowskie Niemcy sześć razy. Kiedy Niemcy zaatakowali Pragę, Charles stał się ostrożniejszy w manifestowaniu swoich sympatii. Usiłował jednak amatorsko doprowadzić do porozumienia w konfikcie, zapraszając do Mount Stewart Ribbentropa. Czterodniowa wizyta Niemca i bandy SS manów została zrelacjonowana w gazetach i nie muszę chyba mówić, że sympatii Charles’owi to nie przyniosło.

Jak bardzo Hitler przyjaźnił się z Markizem świadczy fakt, że podczas jednej z jego pierwszych wizyt w Niemczech w 1936 roku ujawnił mu swe plany ataku na Polskę i  Czechosłowację. Trzeba przyznać, że Charles przekazał to rządowi brytyjskiemu w prywatnym liście (stąd o tym wiadomo). Po wybuchu wojny Lord usiłował się odciąć od nazizmu i tłumaczyć (nieudolnie) ze swej sympatii do Hitlera i awersji do Żydów. W końcu jednak doszło do niego, że kariera polityczna legła w gruzach i wycofał się do swej posiadłości Mount Stewart. Do tej pory na kominku w jego gabinecie (udostępnionego dla turystów) stoi figurka z porcelany, prezent od Goeringa, ze stylizowanym logo SS.

Nie doczytałam się, czy żona Charles’a, Edith, podzielała jego poglądy. Kiedy się pobrali, mieli oboje po 21 lat. Edith wychowywała się w Dunrobin Castle, który zwiedzałam podczas pobytu w Szkocji. Udzielała się podczas I wojny światowej, między innymi prowadząc szpital. Pokochała Mount Stewart tak bardzo, że uczyniła go główną siedzibą rodziny, wyremontowała, urządziła po swojemu a przede wszystkim zaprojektowała słynne ogrody (których nie zobaczyłyśmy w całości z powodu deszczu).

Charles nie był wiernym mężem, jego najbardziej znaną kochanką była aktorka Fannie Ward, z którą miał córkę Dorothy. W domu, pośród miniatur członków rodziny, zauważyłam przepiękną twarz kobiecą – to właśnie Dorothy. Nie wiem, jak to wyglądało, czy żona lorda ją zaakceptowała czy nie, w każdym razie Dorothy wyszła za mąż za kopalnianego magnata, a potem za Barona Plunkett. Niestety oboje zginęli, kiedy rozbił się ich prywatny samolot.

Po śmierci Charles’a tytuł i majątek zgarnął jedyny syn Edward, nazywany Robinem. Był to dość ekscentryczny człowiek. Dekorował na przykład choinkę kondomami. Wg wspomnień jednej z córek, stał się alkoholikiem dosłownie z dnia na dzień, po śmierci żony która zmarła na raka. Pił tak dużo i niekontrolowanie, że mając zaledwie 52 lata odszedł z powodu niewydolności wątroby.

Kolejny, 9ty już markiz miał na imię Alexander, ale nazywano go Alistair. Miał tylko 18 lat, kiedy odziedziczył tutuł. Był utalentowanym pianistą i  poliglotą. Z pierwszą żoną Nicolette miał dwie córki i syna Tristana. Tristan był wicehrabia Castlereagh, ale utracił tytuł, kiedy Alistair udowodnił, że nie jest on jego biologicznym synem. Ponoć jedna z córek również nie była jego. Alistair rozwiódł się i  powtórnie ożenił. Z drugą żoną miał dwóch synów. Obecnym 10tym markizem jest Frederick Aubrey Vane Tempest Stewart. Lord ( urodzony w 1972 roku) nie ma dzieci, więc o ile to się nie zmieni, kolejnym zostanie jego brat, a po nim syn brata, urodzony w 2004 Robin Gabriel.

Ostatnią osobą mieszkającą w Mount Stewart od urodzenia do śmierci
była lady Mairi (jedna z córek 7go Markiza). To ona w 1977 roku przekazała dom i ogrody dla organizacji National Trust. Lady Rose, o której wspomniałam na początku, to jej córka. Mount Stewart nas pozytywnie zaskoczył nie tylko tym, jak dużo tam jest do zobaczenia, ale faktem, że w każdym pomieszczeniu była jakaś osoba (same starsze panie) która opowiadała różne historie o rodzinie, tłumaczyła kto jest kim na obrazach i odpowiadała na pytania. Ucięłyśmy sobie z każdą miłą pogawędke. Oczywiście nie spodziewajcie się usłyszeć o Hitlerze czy innych niechlubnych sprawach. Nawet syn, który okazał się być wydziedziczonym bękartem, został opisany jako ten, który „nie interesował się majątkiem, w związku z czym dostał go kto inny”.

Wnętrze domu robi wrażenie, zdecydowanie warto go zobaczyć. Lady Edith miała rękę do dizajnu i interesujących połączeń kolorystycznych. Sypialnia ma vibe seksualny, bardzo erotyczny. Drawing room nie posiada żadnego odgórnego oświetlenia, żeby panie lepiej się prezentowały. Zauważyłyśmy też, że cała rodzina albo była wybitnie urodziwa (kobiety zwłaszcza) albo portretujący ich artyści dostawali sporo kasy, by ich przedstawić jak najlepiej. Normalnie w każdym takim domu na ścianach mamy kolekcję brzydali z podpuchniętymi oczami i trupią cerą, a w Mount Stewart sam urok i czar. Nawet bachorki.

Chętnie tam wrócę dla samych ogrodów.


2 uwagi do wpisu “Kopalnie, pojedynki i Hitler, czyli wizyta w Mount Stewart

  1. Też chętnie bym pochodziła po ogrodach oczywiście przy dobrej pogodzie. To był najlepszy historyczny dom jaki kiedykolwiek zwiedzałam – bywa że tego typu siedziby rozczarowują, na ścianach wiszą brzydkie portrety a w pokojach wieje pustkami. Rodzina nader malownicza 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.