Hot tub, cydr i krowy.

W poprzedni weekend razem z dwiema znajomymi, ktore już nieraz były wspomniane na łamach bloga – M. i Kat vel Ditą, odwiedziłam hrabstwo Armagh w Północnej Irlandii.

Rozsmakowane w wylegiwaniu się w jacuzzi po poprzednim wspólnym wypadzie do Donegalu, zdecydowałyśmy się szukać akomodacji pod tym kątem. Nie wiem, czy mam się dzielić z Wami tym bardzo niedrogim i rewelacyjnym miejscem, jakie się nam udało znaleźć, czy go zachować jako nasz „hidden gem” 😉 No, niech będzie, link TU.

Mill Lodge B&B to osobny i spory dom na farmie, z dwiema sypialniami, salonem, kuchnio-jadalnią no i przede wszystkim dużym tarasem, na którym stoi ogromne jacuzzi z opcją bąbelków i masażu. Nie pamiętam dokładnie, ile w sumie godzin w nim spędziłyśmy, ale naprawdę sporo 🙂 Nie przeszkodził nam drobny deszcz od czasu do czasu, bo przezornie zabrałam z sobą 3 ogromne parasole.

Właścicielka Dorothy to przemiła pani, co prawda zadająca wiele pytań (ile mamy lat? Co robimy? Any boyfriends? ) ale w taki sympatyczny, nie wścibski sposób. Wydaje mi się, że po prostu sie trochę nudzi i chce sobie pogadać ile się da, przez te kilka minut interakcji z gośćmi.

Jak farma to farma, więc były owce, pies i krowy. Owce tylko z daleka, suczka Bella chciała wejść do hot tub, krowy natomiast już w dzień naszego odjazdu wdarły się na trawnik przed B&B, bo uciekały przed wizytującymi weterynarzami. Cała rodzina była zaangażowana w zaganianie ich do obory.

Żeby nie było, odwiedziłyśmy też dwie okoliczne atrakcje, mianowicie Armagh Cider Company, gdzie można zarezerwować 90-minutowy tour z właścicielami, zakończony testowaniem cydru i innych produktów, oraz jeden z bardziej znanych pieszych szlaków o poetyckiej nazwie Stairways to Heaven – Schody do Nieba.

Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem, jakie wspaniałe wyniki w sprzedaży swoich towarów osiąga fabryczka, prowadzona przez 3 osoby. No, pewnie mają też księgowego i jakąś dorywczą pomoc. Pamiętam z oglądania programów typu Dragons Den, że aspirujący przedsiębiorcy mieli problemy z wbiciem się ze swoimi wyrobami do znanych supermarketów. A tu proszę, właścicielka sama wychodziła sobie audiencje w Tesco, Aldi i innych sklepach i sprzedaje tam swoje cydry.

A zaczęło się w 1898, kiedy rodzina Troughton zaczęła hodować jabłonie. Obecna piąta już generacja posiada 80 akrów sadu z ponad 10.000 – mi drzew (34 odmiany). Ojciec obecnego właściciela myślał o otwarciu produkcji własnego cydru, ale to dopiero syn Phillip i jego żona Helen zrealizowali jego marzenie. Armagh Cider Company oficjalnie zaczęła działalność w 2006 roku.

Na cześć matki Phillipa, pierwszy produkt został nazwany jej panieńskim nazwiskiem Carson. Niestety Phillip zrobił podobny błąd jak marka Osram, mianowicie nie zbadał dokładnie rynku, na którym sprzedaje. Otóż bowiem katoliccy mieszkańcy Północnej Irlandii nie kupowali cydru, bo kojarzył się im z unionistą i protestantem Lordem Edwardem Carsonem, którego polityczną ambicją było dołączenie całej Irlandii pod wyłączne panowanie Wielkiej Brytanii. Od siebie dodam, że na początku swej kariery, jeszcze jako prawnik, był oskarżycielem Oscara Wilde’a w słynnym procesie o niemoralne prowadzenie się.

Kolejny cider został więc nazwany Madden, bo takie nazwisko nosiła rodzina, która sprzedała Phillipowi swój sad. Ale to znów miało jakieś nieprzyjemne konotacje dla protestantów (nie pamiętam dlaczego) więc oba cydry zostały przez klientelę nazywane „protestant cider” i „catholic cider”. Jeśli myślicie, że pod tym kątem się w Północnej uspokoiło, to wcale nie. Wystarczy pojeździć sobie po okolicy, a wjeżdżając do jakiegoś miasta od razu widać, kto tam mieszka. Jak jest normalnie i pustawo, to jest to miasto katolickie, chcące być cześcią Republiki. Jak wszędzie powiewają brytyjskie flagi a z każdego okna wyziera plakat z Elżbietą lub Karolkiem, to nie zatrzymujcie się, jeśli jeździcie na dublińskiej rejestracji.

Ale wracając do tematu – trzeci w kolejności cydr został nazwany Doyle i to już chyba nikomu nie przeszkadza. Wytwórnia zdobywa nagrody za nagrodami a w ich produktach nie ma żadnych sztucznych smaków i innych dodatków. Cydry są robione w wersji sweet, mellow i dry. Mnie najbardziej smakuje Madden Mellow, który wielokrotnie kupowałam jeszcze zanim odwiedziłam fabrykę.

Kolejnego dnia ruszyłyśmy do Fermanagh, na wspomniane Schody do Nieba. Gdyby się ktoś wybierał, to parking bezpłatny znajduje się około kilometr do wejścia na szlak, a płatny (6 funtów) zaraz przy. Trasa jest bardzo łatwa, jedynie na samym końcu są schody na platformę widokową, ale też nic wymagającego. Idzie się półtorej godziny w jedną stronę. Na przemian padało i świeciło słońce, ale fajnie było się poruszać po tylu godzinach siedzenia w hot tub 😉

Tak nam się spodobało u Dorothy, że postanowiłyśmy stworzyć tradycję corocznych spotkań w tym samym miejscu w trójkę. Zarezerwowałyśmy więc kolejny pobyt na 4 dni w przyszły Bank Holiday Weekend na początku maja. A ja sama już 2go września będę się moczyć w jacuzzi w mojej ubionej miejscówce w Galtee Mountains.


2 uwagi do wpisu “Hot tub, cydr i krowy.

  1. Bardzo, bardzo mile miejsce, piesek przylepa, spokojna, rolnicza okolica, idealna na odpoczynek w jacuzzi 🙂 Tez mi smakowal ten cydr ‚mellow’. Jedyne co mnie rozczarowalo to pobliskie miasteczko lojalne Koronie, jakies takie nijakie, no ale przynajmniej mieli polski sklep 🙂 Wracamy za rok!

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.