Kiedy pierwszy raz odwiedzilam Carlingford w Co Louth nie bylam az na tyle zachwycona zeby chciec tam kiedys pojechac po raz drugi (patrz wpis http://www.dublinia.blog.interia.pl/?id=1001726).
Ale powiedzialam sobie – z KMZ nawet w Pcimiu Malym bawilybysmy sie swietnie, dlaczego wiec nie w Carlingford? Dalam miasteczku druga szanse i tym razem oczarowalo mnie na tyle by do niego wracac, tym bardziej ze jedzie sie tam tylko okolo godziny z Dublina.
Ale od poczatku – porzucilysmy nudna N1 na rzecz powloczenia sie wzdluz wybrzeza. I to bylo swietne posuniecie bo zobaczylysmy kilka slicznych miejscowosci o ktorych chyba nawet przewodniki nie wspominaja. Takie Laytown na przyklad. Czlowiek sobie jedzie, niczego nie przeczuwa a tu nagle: morze po prawej. I to tak blisko ze mozna by go dotknac wystawiajac reke przez szybe.
Dluga plaza, cicho, pusto, tylko szum wody. I przepiekna rzezba spogladajacej na fale kobiety.

A po drodze? A na przyklad toskanskie waly slomy… plus zolc rzepaku.


W Blackrock musialysmy sie zatrzymac bo to jest miasto z jajem. Co krok ciekawe grafitti, a to dziewczyna tanczaca flamenco, a to oparty o latarnie Lucky Luke. Z okien spogladaja wymalowane twarze i kocie pyszczki 😉 Wstapilysmy do rozkosznego charity shop z bogata kolekcja zdobionego recznie szkla; jako ze mam sklonnosc do kieliszkow zakupilam jeden przepiekny do wina wykonany w Rumunii.




Jak informuje plakat mozna sie tam wybrac na impreze na ktorej zagraja Slepi Piloci i Latajacy Fidele, tudziez Calkiem Nowa Dziewczyna z Secondhandu.

Okolo trzeciej dotarlysmy do Carlingford. Oczywiscie sa tu ruiny zamku (ale w ktorym irlandzkim miasteczku nie ma 😉 marina, gory w tle i pare waskich, malowniczych sredniowiecznych uliczek. Mozna sie powloczyc spacerowymi szlakami ktore oprocz widokow calej zatoki oferuja inne atrakcje takie jak wsciekle ryczace krowy i konie 😉 W krzakach cos szuralo non stop, myslalysmy ze gwalciciel, wolalysmy :hellouuuu ale nic. Moze sie wystraszyl.
A co jest tym magnesem ktory nas tam jeszcze przyciagnie nie raz? Ogromny sklep z antykami http://www.crystalantiques.com/
Mozna tam spedzic spokojnie pare godzin, nawet taki laik jak ja znajdzie mnostwo zachwycajacych drobiazgow. Wlasciciel podspiewuje irlandzkie piesni no i oczywiscie trafil sie i polski akcent, a nawet dwa: butelka po pitnym miodzie oraz miejscowy casanova udajacy sprzedawce by wydostac od nas adresy mailowe 😉 Kupilam sliczna karafke na wino ale najbardziej cieszy mnie inny nabytek, mianowicie rainbow maker – element krysztalowego zyrandola ktory powiesilam w oknie by miec w pokoju tecze. Zawsze chcialam taki miec od czasu przeczytania Pollyanny.
Tego smiejacego sie dzika chcialam kupic Irolce jako prezent na jej swiezo ukonczone patio ale KMZ mnie zniechecila. Nie wiem czemu…

W miasteczku jest jeszcze galeria z oryginalna bizuteria i sklep o nostalgicznej nazwie Memories (torebki, buty, swiecidelka) oraz parenascie knajpek.



Wyprawe zakonczylysmy w Omeath na jego znanym z pocztowek romantycznym molo:

(Zdjecie powyzej autorstwa KMZ)

A w ogole to w Dundulk stojac w korku w centrum miasta spiewalysmy Upiora przy odsunietych szybach – ZNOWU! Musze pamietac zeby sprawdzac czy okno jest zamkniete zanim zaczynamy.

(Nowe nabytki – w kieliszku nie ma wina, to tylko zdobienie)