Maja jedzie na urlop czyli opowiadanie dla tych którzy tęsknią za podróżami

Nadszedł oczekiwany długo weekend kiedy mogłam wyjechać na krótki zagraniczny wypad by nacieszyć się słońcem i morzem.
Lot był o piątej po południu więc na lotnisku powinnam być co najmniej o jedenastej. Szybko sprawdziłam czy zabrałam to co najważniejsze a więc paszport i karty kredytowe po czym spędziłam kilka minut przed lustrem zastanawiając się którą maseczkę założyć. Czarna, z logo projektanta Michaela Costello leżała jak ulał i przezentowała się szykownie ale też najtrudniej się przez nią oddychało. Postanowiłam więc nałożyć bladoniebieską w białe stokrotki która kolorem pasowała do moich oczu. Czarna powędrowała do walizki, na pewno przyda się kiedy będę wychodzić na drinka w wieczorowej sukience.

Kiedy dojechałam na lotnisko okazało się że nie jest aż tak źle. Kolejka do wejścia trwała tylko dwie godziny. Zmierzono mi temperaturę i mogłam przejść do bramki gdzie kolejna kolejka również nie była aż tak spora. Na szczęście nie musiałam iść do toalety bo pewnie zajęło by mi to kolejną godzinę. Ale nie piłam nic od wczorajszego wieczora więc nie czułam potrzeby. Przy przejeżdżaniu przez bramki moja walizka zapikała. Ubrany w ochronny kombinezon i maskę pracownik otworzył ją i znalazł widelec i nóż. Takich rzeczy nie wolno przewozić w bagażu podręcznym – poinformował wrzucając sztućce do pudełka. No ale przecież tylko bagaż podręczny można zabrać a hotel kazał przywieźć własne sztućce – próbowałam protestować ale na próżno. Wiem że powinnam była kupić plastikowe ale z powodu ochrony środowiska w sklepach przestano takie sprzedawać.

Miałam straszną ochotę na kawę albo chociaż wodę ale zjadłam tylko jabłko czekając ponad godzinę na lot. Wreszcie zaanonsowano że można podchodzić do bramki numer 12, tylko osoby które mają wykupione siedzenia od 1 do 10. Znów mi się poszczęściło bo moje siedzenie było z samego przodu. W drzwiach przez które przechodziło się na zewnątrz był skaner ponownie mierzący temperaturę co uznałam za lekką przesadę. Niby od tych czterech godzin które spędziłam od wejścia tutaj miałam dostać temperatury?
Nie narzekaj – upomniałam się w myślach – jedziesz na urlop i to jest ważne.

Już w środku okazało się że siedzę między starszą panią w zrobionej domowym sposobem masce a przystojnym mężczyzną – taki się przynajmniej wydawał po oczach i posturze.
Podoba mi się pani maseczka – powiedział – moja siostra ma dokładnie taką samą.
Z głośników rozległ się głos kapitana który przywitał wszystkich na pokładzie oraz przypomniał o obowiązku posiadania maski. Do tego poinformował że nie będą serwowane żadne posiłki ani napoje a jeśli ktoś chce skorzystać z toalety to musi zgłosić to stewardessie i czekać na pozwolenie.
W tym momencie zrozumiałam skąd na lotnisku było tyle punktów sprzedających jednorazowe pieluchy dla dorosłych i wkładki higieniczne.

Miałam nadzieję że pan obok będzie w nastroju do rozmowy ale on zamknął oczy i przespał cały lot a ja czytałam książkę na czytniku. Po dwóch godzinach lotu wylądowaliśmy w Maladze gdzie po około czterech godzinach przejścia przez wszystkie procedury i czekania w długich kolejkach wreszcie mogłam udać się do autobusu który miał zabrać mnie do hotelu. Zazwyczaj nocowałam w mieszkaniach wynajętych przez Airbnb ale w Hiszpanii uznano że nie można będzie kontrolować warunków sanitarnych w tego typu lokalach i zakazano ich wynajmowania.
Na szczęście hotel zapewniał transport bo inaczej pewnie spędziłabym kolejne kilka godzin czekając na autobus. Autobusy mogły zabierać tylko dziesięć osób więc kolejka ciągnęła się w nieskończoność. Co prawda hotel doliczał sobie fortunę za transfer z lotniska ale co tam.

Przed wjazdem na teren hotelu zobaczyłam że brama otoczona jest ludźmi w maskach którzy wykrzykiwali coś i machali groźnie transparentami. Proszę się tym nie przejmować – zapowiedział kierowca przez głośnik – mamy tu niewielkie grupki protestujących przeciw przyjezdnym z zagranicy. Nie są groźni.
Spojrzałam przez okno i przeczytałam na jednym z transparentów – Turyści do domu. Nie dla przywożenia wirusa z zagranicy. A na innym: Hiszpania dla Hiszpanów.

Przed drzwiami do hotelu stał pracownik (albo pracownica – trudno było rozróżnić) ubrany w biały skafander, maskę i przezroczystą przyłbicę, wyglądający trochę jak kosmonauta na księżycu. Mierzył wszystkim temperaturę i informował że po wejściu do lobby należy stanąć na żółtych kółkach które są w odległości 2 metrów od siebie i przesuwać się do recepcji wyznaczonym szlakiem. Szło szybko więc za jakieś pół godziny znalazłam się przed przezroczystym ekranem z pleksi za którym stała recepcjonistka w masce ale przynajmniej w normalnym uniformie.

Wzięła mój paszport żeby zrobić kopię (przedtem dokładnie wytarła go płynem dezynfekującym) i przyjęła zapłatę za pokój. Potem powiedziała żebym podpisała kartę rejestracyjną.
Mogę prosić długopis? – spytałam i zaraz się zaczerwieniłam bo w emailu jaki dostałam przed przyjazdem wyraźnie proszono by zabrać własny.
Recepconistka zmarszczyła czoło ale podała mi długopis dokładnie go wytarłszy, a potem wyczyściła go jeszcze raz kiedy go jej oddałam.
Czy chce pani zarezerwować miejsce na plaży? – spytała – Mamy już niewiele okienek.
Tak, oczywiście – potwierdziłam – codziennie tak po czwartej po południu?
Spojrzała na ekran monitora i zaczęła coś z pasją wystukiwać na klawiaturze.
Jutro jest wolna piąta na godzinę – powiedziała – pojutrze nic nie ma, tylko ewentualnie rano o dziesiątej do jedenastej a w niedzielę może być czwarta. Zarezerwować?
Tak – potwierdziłam. – Czy chce pani też zarezerwować stolik na obiad?
Tylko na jutro – odparłam. Dostępna była ósma wieczorem ale to mi odpowiadało więc z radością potwierdziłam.
W pokoju znajdzie pani informację o regulaminie korzystania z obiektu oraz o zasadach jakie obowiązują w restauracji i barze. Proszę ich przestrzegać bo złamanie ich grozi natychmiastowym wymeldowaniem z hotelu. Baseny, siłownia i sauna są zamknięte aż do odwołania. Oferujemy też room service całą dobę.
Dzięki Bogu – pomyślałam bo byłam strasznie głodna a do tego tak chciało mi się pić jakbym spędziła dzień na pustyni.
Życzę miłego pobytu – usmiechnęła się pod maską recepcjonistka i pomaszerowałam do swojego pokoju.

***

Nazajutrz obudziłam się w świetnym nastroju. Wypiłam wczoraj chyba dwa wiadra wody i całą noc wstawałam do toalety ale przynajmniej mogłam sikać bez ograniczeń. Słońce świeciło mocno i zapowiadał się piękny dzień. Wzięłam prysznic i ubrałam się w białe szorty, czerwony podkoszulek w kwiaty i pasującą do niego maseczkę. Zeszłam na śniadanie godzinę przed otwarciem sali jadalnej ale kolejka już ustawiła się spora.
Przede mną stały dwie kobiety w średnim wieku, pewnie rodzina bo nie musiały zachowywać dwóch metrów odległości między sobą.
Najwyraźniej spragnione rozmowy bo zaczęly mnie wypytywać skąd jestem i jak długo zostanę.

Widzi panie tę parę która siedzi w lobby? -powiedziała jedna konspiracyjnym szeptem choć przepisowa odległość uniemożliwiała dyskrecję.
Spojrzałam na blondwłosych mężczyznę i kobietę którzy przeglądali zafoliowane ulotki reklamowe.
Szwedzi – powiedziała moja nowa znajoma – niech pani uważa. Powinni mieć zakaz wjazdu do wszystkich krajów.
Ale przecież tam umarło tylko kilka tysięcy ludzi i wszystko już jest pod kontrolą – odparłam.
Acha – prychnęła kobieta – kilka tysiecy…bez lockdownu? Niemożliwe. To są nieprawdziwe dane. Mordercy, mówię pani. Cywilizacja śmierci.

W sali śniadaniowej nie było bufetu ani samoobsługi. Usadzono mnie przy stoliku a zamaskowany kelner przyniósł menu i spytał co chcę do picia.
Czy ma pani własne sztućce ?
Niestety nie – odparłam.
Wypożyczenie sztućców kosztuje 2 euro – poinformował – a zakup 10 euro. Opłaca się jeśli jest tu pani na dłużej.
Przekalkulowałam szybko w myślach i zdecydowałam się na zakup po czym zamówiłam jajecznicę na toście, jogurt i sok pomarańczowy. Przyniesiono mi jedzenie i zapakowane w papierową torebkę sztućce po czym kelner poinformował mnie że kiedy odejdzie mogę zdjąć maseczkę ale żebym nie zapomniała jej założyć po odejściu od stolika.
Przed jedzeniem proszę zdezynfekować ręce – wskazał na stojący na stoliku pojemnik.

Po śniadaniu poszłam do centrum żeby ponapawać się architekturą, słońcem i atmosferą. To nie była taka Malaga jaką pamiętałam z poprzedniego pobytu. Co kilka kroków mijali mnie policjanci zapewne szukający buntowników bez masek. Wiele sklepów wyglądało na zamknięte czy wręcz porzucone, zamalowane bohomazami i z rozbitymi szybami.
Stanęłam w kolejce do takiego z pamiątkami który najwyraźniej prosperował bez problemu. Przed drzwiami stał pracownik wpuszczający po jednej osobie kiedy tylko ktoś wyszedł ze środka drugimi drzwiami. Kolejka posuwała się bardzo wolno bo jak już ktoś znalazł się w sklepie to oglądał każdą rzecz kilka minut. A kiedy już stałam przed wejściem cała w skowronkach to rozległ się jakiś dzwięk i pracownik zaanonsował że sklep zamyka się na pół godziny w celu dezynfecji
Kurwa – zaklęłam pod nosem ale zdecydowałam że jak już tyle stałam to postoję dłużej.

Wreszcie kiedy otwarto ponownie znalazłam się w środku i postanowiłam kupić tylko kilka pocztówek żeby nie przeciągać swojej wizyty.
Jak biznes? – zagadnęłam człowieka przy kasie – konkurencja się wykruszyła wieć chyba nieźle?
Wykruszyła się – potwierdził – przy takich przepisach… ile sklepów ma dwa wejścia? Ilu stać żeby zatrudnić stacza co będzie wpuszczać i wypuszczać? Zresztą ja też się będę zwijać za miesiąc, dwa, jak się nic nie zmieni. Ludzi tyle co kot napłakał bo nie każdy będzie stać w kolejce w upale godzinami żeby kupić pamiątkę czy kartkę.

Zapłaciłam za kartki i kupiłam jeszcze maseczkę z napisem Viva Espagna. Powędrowałam dalej i natknęłam się na muzeum poświęcone Picasso. Nie było żadnej kolejki co mnie bardzo zdziwiło, postanowilam więc wejśc do środka.
Przy drzwiach zatrzymał mnie pracownik.
Dzień dobry – powiedział – na którą ma pani zarezerwowany bilet?
Nie mam biletu – odparłam – czy można kupić w kasie?
Nie prowadzimy sprzedaży w kasie – odparł – tylko online. I kolejne dwa miesiące są w całości zarezerwowane.
Acha – byłam trochę rozczarowana – dziękuję.
Usiadłam na ławce i zaczęłam szukać w telefonie stron internetowych atrakcji w Maladze żeby sprawdzić co mogę zarezerwować na ostatnią chwilę. Niestety nic.

Czy to moja sąsiadka z wczorajszego lotu z Dublina? – usłyszałam męski głos a kiedy podniosłam wzrok zobaczyłam mężczyznę który wydawał się być tym samym który siedział obok mnie w samolocie.
Chyba tak – ucieszyłam się.
Mogę usiąść obok? – spytał wskazując na ławkę – skoro byliśmy ramię w ramię w w samolocie to chyba nic gorszego nam nie grozi prawda?
Pewnie nie – zgodziłam się.
Mam na imię Patrick – przedstawił się.
Maja – odparłam.
Polka prawda? – spytał – poznaję po akcencie.
Przytaknęłam.
Wyciągnął z kieszeni czerwoną książeczkę i pokazał mi ją.
Nie musisz się obawiać – powiedział – zrobiłem sobie test na anty ciała więc jestem uodporniony i nie zarażam.
Taki paszport to można sobie kupić na czarnym rynku jak się ma odpowiednio dużo kasy – odparłam.
Owszem – przytaknął – niestety. Dlatego mój nie jest już do niczego przydatny ale prawdziwy.
W gazetach ostrzegano przed szaleńcami którzy celowo zarażali innych ale Patrick wydawał się normalny.
Wybierasz się gdzieś? – zapytał.
Miałam ochotę iść do jakiegoś muzeum ale wszystko zarezerwowane – odparłam.
E tam. Trzeba wiedzieć co robić i kogo spytać. Ja mam swoje wypróbowane sposoby.
To znaczy?- zainteresowałam się.
Chodź ze mną do biura turystycznego – zaproponował – tylko udawajmy parę żebyśmy mogli wejść razem.
Ok – zgodziłam się.
W biurze pracownik postukał coś na komputerze i stwierdził że niestety wszystkie muzea są już zarezerwowane na kilka miesięcy z góry.
Może jednak coś pan znajdzie dla mnie i mojej żony – Patrick wział ulotkę z lady, wsunął do niej 20 euro i przesunął w stronę chłopaka który skwapliwie ją zgarnął.

Widzę że faktycznie Muzeum Picassa ma wolny slot za pół godziny – powiedział – a jutro o drugiej mam dwa bilety do muzeum samochodów vintage.
Poproszę do obydwu – zdecydował Patrick.
A czy może pan polecić jakąś dobrą restaurację na jutro na obiad? Co myślisz kochanie – zwrócił się do mnie – na osiemnastą?
Może być – zgodziłam się.
Chłopak znów postukał w klawiaturę.
Tylko wie pan – Patrick ściszył głos – taką żeby nie sprawdzali dowodów tożsamości przed wejściem. Żona ma inne nazwisko a zapomnieliśmy zabrać certyfikat ślubu.
No, to będzie problem – stwierdził agent a wtedy Patrick powtórzył operację z dwudziestoma euro.

Chłopak znów zgarnął kasę i zadzwonił gdzieś, po czym przez kilka minut perorował z kimś po hiszpańsku.
Restauracja Bieługa ma stolik na osiemnastą – powiedział – o ile lubią państwo kuchnię rosyjską.
Uwielbiamy – przytaknął Patrick.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz zaproponowałam Patrickowi że oddam mu połowę za łapówki no i oczywiście za bilety ale machnął ręką jakby odganiał upierdliwą muchę.
Jestem właścicielem wytwórni whisky i co jak co ale pieniędzy mi nie brakuje – powiedział – ludzie piją na potęgę a do tego uruchomiliśmy produkcję żeli antybakteryjnych które schodzą jak ciepłe bułeczki. A ty czym się zajmujesz?
Jestem stylistką fryzur w pięciogwiazdkowym salonie w Dublinie – odparłam.
No to pracy wam chyba teraz nie brakuje prawda? Moja siostra usiłowała umówić się do swojego fryjera i udało się jej na trzecią nad ranem.
To prawda – roześmiałam się – my też pracujemy teraz w systemie zmianowym.

Nie dodałam już jak dużo dorobiłam sobie chodząc do stałych klientek do domów kiedy wszystko było pozamykane. Za strzyżenie z farbowaniem brałam lekko 400 euro i to oczywiście bez podatku… dodatkowo weszłam w układ ze znajomą stylistką paznokci która płaciła mi 10% od każdego polecenia. Żyć nie umierać.

Muzeum Picassa okazało się bardzo interesujące. Udało się nam potem znaleźć niewielką knajpkę ze stolikami na zewnątrz która co prawda nie miała wolnego stolika (a raczej miała pełno ale nie wolno było przy nich siadać) za to kelner wyniósł nam 2 krzesła na zewnątrz które ustawił w odległości dwóch metrów od innych. Napis w oknie knajpki głosił że tylko osoby mieszkające razem mogą siedzieć przy tym samym stoliku i że będą sprawdzane zaświadczenia ale nikt nas o nic nie spytał.

Wróciłam do hotelu żeby zdążyć na swoją godzinę na plaży. Plaża należała tylko do gości hotelowych i przy wejściu poinformowano mnie o nakazie noszenia maski. Mimo to kiedy już weszłam na teren i po strzałkach szłam na swoje stanowisko to widziałam wiele osób z maskami zsuniętymi na brodę. Niestety słońce pozostawiło na ich twarzach biały odcisk w kszałcie maseczki co wyglądało zabawnie. Nigdy nie opalałam twarzy więc tylko zakryłam się ogromnym kapeluszem. Sprawdziłam fejsbuka i instagram po czym pogadałam chwilę z moimi przyjaciółkami. Zazdrościły mi wyjazdu.

***

Kolejne dni minęły równie przyjemnie. Hotel miał wiele zasad ale niektóre udało mi się obejść, na przykład nie wolno było przynosić zakupów w trosce o to by nie przedostał się z nimi do środka wirus. Ale nikt tego aż tak nie sprawdzał więc przemyciłam w plecaku kilka butelek wina. Chowałam je w zamykanej na klucz walizce żeby nie doniosły na mnie pokojówki dezynfekujące co rano pokój. W restauracji hotelowej nie było najgorzej bo zainwestowano w pleksiglasowe partycje oddzielające stoliki tak samo jak i w barze. Jedyne co mnie denerwowało to powtarzające się komunikaty z głośników o tym co należy robić oraz mierzenie mi temperatury za każdym razem kiedy przekraczałam wejście.

Muzeum starych samochodów które zwiedziłam dzięki Patrykowi było ciekawe choć nie można było nic dotykać. Do środka wpuszczano tylko dziesięc osób na raz i obsługa pilnowała by grupa przesuwała się w zorganizowany sposób by nie natykać się jeden na drugiego.
Niespodzianka czekała nas w restauracji Bieługa gdzie poinformowano nas że minimum jakie musimy wydać to 150 euro na osobę i te pieniądze były kasowane przy wejściu.
Byłam trochę tym zszokowana ale Patrick wyjaśnił że taka metoda staje się coraz bardziej powszechna. Restauracje straciły ponad połowę klientów z powodu obostrzeń i musiały to sobie jakoś nadrobić. Nie zgodziłam się by mój towarzysz płacił za mnie i oddałam mu połowę. W końcu urlop to urlop, nie można się liczyć z groszem.

Restauracja była bardzo elegancka i cieszyłam się że założyłam czarną wizytową sukienkę, szpilki i czarną maseczkę. Patrick też prezentował się szykownie w białej koszuli, czarnych spodniach i masce z logo Calvina Kleina. Dowiedziałam się dużo o jego życiu prywatnym – niestety okazał się rozwodnikiem z dwojgiem dzieci które mieszkały z eks żoną. Eks żona jest ok ale dzieci – nigdy. Jakby czasem chciał naszą znajomość przenieść do Irlandii oczywiście.

Ostatni dzień spędziłam na zakupach. Miałam tylko bagaż podręczny ale prawie wszystkie galerie handlowe oferowały wysyłanie sprawunków kurierem za granicę. Niestety nic nie kupiłam bo nie wolno było korzystać z przymierzalni. Nie mogłam nawet dotknąć materiału.

Wyjeżdżałam w poniedziałek rano. Lot był zaplanowany na ósmą więc już co najmniej o czwartej nad ranem powiannam być na lotnisku choć szczerze mówiąc było to trochę na styk. Poszliśmy z Patrickiem na pożegnalnego drinka i wymieniliśmy się numerami telefonu. Kiedy pakowałam walizkę zorientowałam się że zostawiam po sobie cztery puste flaszki po winie, namacalny dowód na to że przemycałam do hotelu zakupy. Z jednej strony pomyślałam sobie – co mi mogą zrobić – ale z drugiej słyszałam jak niektorzy z turystów którzy nie przestrzegali zasad lądowali na czarnych listach. To mogło utrudniać przyszłe podróże. Włożyłam więc butelki do plecaka i poszłam na spacer, zostawiając je koło ławek kiedy nikt nie widział.

Kiedy już byłam na lotnisku znów musiałam przejść przez skomplikowane procedury i niekończące się kolejki. O mało co nie spóźniłam się na samolot, jednak cztery godziny to nie było wystarczająco dużo czasu i postanowiłam że kolejnym razem muszę dać sobie conajmniej sześć godzin zapasu. Wreszcie wylądowałam w Dublinie gdzie chyba wszystko było trochę lepiej zorganizowane bo po niecałych trzech godzinach już jechałam autobusem na parking gdzie zostawiłam samochód.
Teraz jeszcze dwa tygodnie kwarantanny i można planować kolejne wyjazdy – pomyślałam zadowolona uśmiechając się pod maseczką z napisem Viva Espagna.

Photo by Sheila on Pexels.com

8 uwag do wpisu “Maja jedzie na urlop czyli opowiadanie dla tych którzy tęsknią za podróżami

  1. Monika

    Świetne opowiadanie, wyślij gdzies na konkurs bo jest naprawdę fajnie, lekko napisane i w dodatku chyba bez błędów jakichś znaczących a przynajmniej mnie nic w tekście nie przeszkadzało.

    Polubione przez 1 osoba

      1. Weź, proszę, nie kracz;)
        40 lat temu to Zajdel mógł napisac;)
        Widzialam rysunek: para na ławce, maseczki oczywiście, on proszaco-pokazalabys nosek! Ona wstydliwie-po slubie;)

        Polubione przez 1 osoba

  2. Evka

    Mam nadzieje ze nie taka nowa rzeczywistosc nas czeka .
    Mozna sie smiac I mozna plakac .
    Juz doswiadczam na wlasnej skorze absurdow ..
    Pytam sie grzecznie goscia (w moim budynku ,kazdy z nas w masce)Czy moge wejsc do windy ..a on na to ze jak Ja wejde to on wyjdzie ..wycofalam sie ale nastepnym razem wejde .Niech wylazi jak chce .winda obszerna I 6 stop zachowane do diaska :-))
    Twoje opowiadanie dobrze oddaje te wszystkie nonsensy .
    I niestety naduzycia ha ha.
    Ja nadal cierpliwie czekam na ta powiesc nad ktora pracujesz 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  3. mrwebpack

    Dekadę temu. Na początku września zostałem zawezwany przez dyrektora oddziału na pilne spotkanie. Czekał mnie kilkudniowa wyprawa do Paryża. Z biura jechałem taksówką do mieszkania, a potem prosto na lotnisko. W popularnych mediach społecznościowych napisałem, czy ktoś spotkałby się w stolicy Francji. Miałem z tyłu głowy, że kilku znajomych ze studiów obrało kierunek na tą część świata. Odezwała się Ola. W gąszczu tekstu ustaliliśmy termin. Lot minął spokojnie. Poranek zaczął się od wizyty w centrali korporacji. Na szczęście miałem chwilę wolną w godzinach popołudniowych. Zjawiłem się we wskazanej kawiarni. Wymięliśmy uprzejmości. Prowadziliśmy interesujące rozmowy zajadając się różnymi specjałami tamtejszej kuchni. Uregulowałem rachunek. Udaliśmy się na krótki spacer. Ola udzielała się w paryskim tygodniu mody. Zaprzyjaźniła się jedną z debiutujących projektantek mody. Ta podarowała jej sukienkę ze swojej kolekcji. Tamtego dnia Ola zdecydowała się w niej pokazać. Góra wyglądała dość odważnie. Paski czarnego materiału zasłaniały wyraźnie ramiona i odsłaniały dekolt. Dół stanowiła rozkloszowana spódniczka wykonana z folii. Zaczynała się tuż poniżej pasa i kończyła jakoś przed kolanem. Intymne miejsca zasłaniał materiał czarnych grubych rajstop. Do tego kalosze znanej marki. Idealna stylizacja na randkę.

    Polubienie

  4. Pingback: Tytułem wstępu – podróż w czasach koronaŚwirusa – Dublinia pisze

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.