Na kolejną wizytę w Kraju Basków czekałam 3 lata. Po wyjeździe w 2019 roku zarezerwowałam loty na maj 2020, ale wszyscy wiemy, co się działo. Tak samo 2021 to nie był dobry czas na podróże do Hiszpanii. Wreszcie pod koniec tamtego roku stwierdziłam, że co jak co, ale w 2022 musi się udać i znalazłam pasujące mi loty majowe. Niestety Kat vel Dita, z którą odwiedziłam Baski za pierwszym razem, nie mogła się ze mną wybrać. I w ten sposób na wyjazd załapał się C.
Dlaczego tak uparłam się właśnie na Baski? Powodów jest kilka. Bardzo polubiłam ten region i mimo tego, iż nie bardzo odpowiada mi klimat, czuję się tam wyśmienicie. Prawie tak swojsko, jak w Szkocji, choć to są dwa zupełnie różne kraje. Baskonia jest niewielka i zwarta, z niesamowicie zorganizowaną siecią rewelacyjnej jakości dróg i autostrad (niezakorkowanych!), pokryta gęstymi lasami i winnicami, mająca i piękne góry, parki narodowe, szlaki piesze, jak i morze i plaże. Zamożnością dorównuje Katalonii i na każdym kroku widać, że poziom życia jest wysoki, ale też między dwoma kolosami, czyli Bilbao i San Sebastian, jest cała masa autentycznych, większych i mniejszych miast i miasteczek, z ciekawą architekturą, gdzie nie ma hord turystów (a czasem nie ma ich w ogóle).
Kolejnym powodem jest Airbnb i jego właściciele, Monica i Manu. Dom podzielony jest na dwie osobne częsci. Jedna z nich, czyli dwie duże sypialnie, ogromna łazienka, piękny salon z kuchnią a także patio i taras przeznaczone są dla gości. W domu jest wszystko, dosłownie wszystko, więcej, co jest normalnie potrzebne podczas nawet długiego pobytu. Wszelakie kuchenne utensylia, roboty, mikrofale, sokowirówki, ekspress do kawy, lodówka zapełnionia pomarańczami, w łazience szampony do każdego rodzaju włosów, musiałabym długo wymieniać. Dom jest przepięknie pomalowany w motywy baskijskie, w środku chabby chic a przeróżne detale i detaliki mnie po prostu rozbrajały, na przykład uchwyt do drzwi w kształcie jaszczurki czy małe ptaszki ukryte na lampkach czy parapetach. Na terenie posesji jest też jeziorko z romantycznym mostkiem i nenufarami oraz kilka miejsc do siedzenia i podziwania przechodzących non stop tabunów kotów z okolicy.

Podczas naszego pierwszego pobytu przez dwa ostatnie dni nie miałyśmy bieżącej wody z powodu awarii w miasteczku. Monica i Manu byli tym bardzo przejęci i chcieli nas wozić na codzienne kąpiele do kuzyna w Bilbao 😉 Ja i Dita tylko machnęłyśmy ręką, spytałyśmy, czy mogą nam dostarczyć wodę a jeśli tak, to sobie poradzimy. Dostałyśmy kilka ogromnych butli i było GIT, ale Monica uparła się, że musimy przyjechać jeszcze raz i wtedy dwie noce będą za darmo. Przez trzy lata byłyśmy w kontakcie na what’s up, podtrzymując się na duchu podczas covida i składając sobie świąteczne życzenia. Tak ją polubiłam, że jadąc tam ponownie czułam się tak, jakbym odwiedzała dawno nie widzianą rodzinę. Lot był opóźniony i na bieżąco nadawałam jej, gdzie jesteśmy, bo pytała: where are you? are you coming? a ja: 15 minutes away… 9 minutes away… Uściskom nie było końca a nawet łezki w oczach.
Uparłam się też, że odwiedzę bardzo znaną winnicę Txomin Etxaniz w Getarii. Chciałyśmy tam pojechać z Kat, ale we wrześniu mieli zbiory, więc nie organizowali żadnego oprowadzania ani testowania. No a potem – wiadomo. Tym razem się udało, choć w dzień wycieczki dostałam od nich email zaczynający się od słów, że niestety tour guide ma covid i tour o 11.30 jest odwołany. Na szczęscie inny mógł go zastąpić ale godzinę poźniej. Och, warto było czekać te trzy lata i godzinę, warto! No i miałam też voucher do wykorzystania na samochód, za którego wynajęcie zapłaciłam w 2020. Wypożyczalnia od tego czasu zmieniła nazwę, ale dostałam upgrade, bo miła pani powiedziała, że po dwóch latach się należy ; )

Dużo w Baskach się od 2019 roku nie zmieniło, oprócz galopujących podwyżek cen, jak wszędzie. Samochód w 2020 roku miał mnie kosztować 170 euro, teraz 285. Lampka wina w restauracji już nie jest po euro, ale po 1.20-1.40. Bilet na most w Getxo, atrakcję turystyczną, z 7 euro w góre o 2 euro. Oczywiście wciąż jest to kraj tani w porównaniu z Irlandią.
Zanim w kolejnym poście (albo raczej postach) zdam relację z pobytu, wspomnę o dwóch ciekawych sytuacjach z amerykańskimi turystami. Na lotnisku w Dublinie para w wieku mniej więcej 50-55 lat stała przed nami do kontroli bagażu. Pracownik security standardowo pyta się, czy w walizce nie ma żadnych płynów, Amerykanin powiedział, że może jakaś mała buteleczka czegoś jest. Kazano mu ją wyciągnąć z walizki, po otwarciu okazało się, że jest tych buteleczek z 10. Pracownik się lekko zirytował, dał mu przezroczystą torebkę do włożenia tam co się dało, ale dwa kosmetyki miały więcej niż 100 ml i wylądowały w koszu. Szepnęłam do C, że ciekawa jestem, co jego towarzyszka będzie mieć w bagażu, ale kobieta stanowczo zaprzeczyła, by miała jakiekolwiek płyny.

Kiedy tylko przeszłam przez bramkę, zobaczyłam, jak naprawdę wkurwiony security guard otwiera jej walizkę, a tam – nie przesadzam – przezroczysta torba wielkości mojego całego plecaka,wypełniona szczelnie szamponami, odżywkami, perfumami itp. Nie wiem, jak się to skończyło, ale usłyszałam, jak pracownik pyta dość ostro, czemu kłamała w żywe oczy, jak jego kolega pytał o płyny i że kłamanie w takiej sprawie to jest offence. Ile już lat obowiązują przepisy dotyczące przewożenia płynów w bagażu podręcznym? Ile razy się o tym przypomina, podczas czekinowania się na lot i na samym lotnisku?
W winnicy natomiast spotkaliśmy kolejnych Amerykanów, pozujących na Irlandczyków. Tatuś, dość wiekowy, zajechał białą nowiutką Corvettą na kalifornijskich tablicach, a towarzyszył mu syn, może trochę młodzy ode mnie. Kiedy usłyszeli, że jesteśmy z Irlandii, tatuś od razu się zainteresował i powiedział, że oni też. Ale przy dłuższej wymianie zdań okazało się, że to dziadek Kalifornijczyka był z Irlandii, syn czuje się Anglikiem, bo matka jest Brytyjką, a mieszka (syn) w Północnej Irlandii. Tatuś okazał się wielbicielem Formuły I, jak C, więc pogrążyli się w rozmowie, a syn zaczął konwersować ze mną. Ale co mnie trochę rozbawiło, to sytuacja podczas testowania wina. Tatuś spytał naszego przewodnika (który jest synem obecnego właściciela winnicy) czy mówi po hiszpańsku i angielsku, czy jeszcze w innych językach. Na to mężczyzna odparł, że nie mówi po hiszpańsku, tylko po baskijsku i angielsku. Tatuś wydawał się być bardzo skonfundowany. Po baskijsku? – upewnił się. Tak – potwierdził przewodnik – w Kraju Basków jest dużo osób, które mówią tylko po baskijsku i nie znają hiszpańskiego. Na to tatuś, zwracając się do syna: To my nie jesteśmy w Hiszpanii? Wiedziałeś o tym? Syn miał dość niepewną minę i nie wiedział, co odpowiedzieć. Ja pewnie też wielu rzeczy nie wiem o świecie i różnych krajach, ale jak już gdzieś jadę, to się staram zorientować, gdzie, do jakiego regionu, jaki tam język obowiązuje i tak dalej.
Dawno temu bedac w Szkocji poznalam Polakow ktorzy byli przeswiadczeni ze sa w Anglii, dla nich cala bowiem wyspa do byla Anglia 🙂 Takze ten…
Super ze Monica i Manu nadal prowadza Airbnb i jest to niewatpliwie jedno z najfajniejszych Airbnb w jakich bylam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Monici angielski sie popsul bo tylko Hiszpanie przyjezdzali do niedawna:) duzo Anglikow mysli ze my jestesmy im ciagle podlegli, duzo ludzi spoza nie zna roznicy miedzy Republika Irlandii a Polnocna Irlandia.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W Ameryce to bardzo często stosowany zwrot: I’m Irish/Italian/Polish itp. Nie należy tego odbierać dosłownie, że mowiący faktycznie urodził się w danym kraju tylko jego przodkowie np dziadkowie czy rodzice. Jest to rozumiane bardziej jako pochodzenie bo specyfiką US jest to, że masa ludzi ma europejskie korzenie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Owszem, choc mnie to troche smieszy:)
PolubieniePolubienie
A mnie sie upgrade auta podobal, po dwoch latach. No prosze, jak sie chce to mozna.
Bardzo lubie jezdzic w miejsca gdzie czujesz sie wyczekiwanym gosciem, nie bezosobowym, to sprawia ze naprawde cieszysz sie ze tam jestes.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak sie wlasnie czulam 🙂
PolubieniePolubienie