O Edynburgu pisałam Wam już 3 razy i zastanawiałam się jeszcze przed wyjazdem czy będzie sens produkować się po raz czwarty, bo w końcu ileż można 😉 Ale oczywiście okazuje się że jak najbardziej można a nawet trzeba, bo ja po prostu uwielbiam to miasto i ręka mnie świerzbi żeby go na blogu wychwalać po raz kolejny. Jak powtarzam od jakiegoś czasu – Irlandia to kraj który kocham ale Edynburg to miasto które kocham.


To był mój pierwszy pobyt w lecie więc wreszcie zobaczyłam Edynburg w zieleni i kwiatach. Zatrzymałam się u przemiłej pani o imieniu Mary w Airbnb, której rodzina prowadzi też sklepik na Royal Mile – Królewskiej Mili. Rozmawiałam z Mary zaledwie cztery razy a czułam się tak jakbyśmy znały się i przyjaźniły od lat – jednym słowem jak to mówiła Ania z Zielonego Wzgórza – Mary należy do „ludzi którzy znają Józefa” 😉

Kiedy zjawiłam się u niej w piątek późnym wieczorem to lało i Mary powiedziała że jaka szkoda ale pogoda będzie na pewno paskudna przez cały weekend. Ja na to odparłam że zawsze jak gdzieś jadę to pogoda jest dobra i na pewno jutro wyjdzie słońce. I rzeczywiście – od soboty rana do mojego wyjazdu było bardzo ciepło, prawie bezwietrznie (oprócz wietrzyska na Arthur’s Seat) i co prawda rankiem i przedpołudniem zachmuranie, ale po trzeciej słońce dawało aż do zachodu. Nawet trochę za słonecznie było bo ja jednak lubię Edynburg pochmurny – ma wtedy specyficzną atmosferę.

Mary wynajmuje 2 pokoje, każdy z osobną łazienką i ubikacją, sama mieszka na osobnym piętrze. Z okna miałam widok na duży ogród i wiewiórkę która podbierała orzechy z karmnika dla ptaków, a do starego miasta prowadziła prosta droga która zajmowała 20 minut spacerkiem. Do tego zaraz za progiem był przystanek autobusowy na którym staje autobus na lotnisko. Jakby co to polecam a link do Airbnb TU.

Mimo że mogę powiedzieć iż miasto znam bardzo dobrze to udało mi się zobaczyć miejsca których jeszcze nie widziałam i doświadczyć rzeczy których nie robiłam. Na przykład postanowiłam iść na jakiś „walking tour” który byłby inne niż typowe historyczne spacery po mieście. Rok temu bardzo podobał mi się City of the Dead Haunted Graveyard Tour, tym razem wykupiłam Outlander Experience. Nie jestem jakąś wielką fanką Outlandera, w przeciwieństwie do innych uczestników spaceru, a właściwie uczestniczek i jednego pana. Panie były amerykańskimi singielkami które od stóp do głów ubrane były w rzeczy z podobizną Jamie Frasera, bohatera serialu. Przyjechały do Szkocji z powodu serialu i pewnie macały każdy napotkany kamień w polu byle przenieść się w wiek XVIII i rzucić na jakiegoś biednego Szkota…


Polecam tę atrakcję tylko dla miłośników książki czy serialu bo ja osobiście się trochę ponudziłam. Opowieści o tle historycznym z czasów w których toczy się akcja były interesujące, ale same dywagacje na temat: co i jak opisała autorka a co i jak się naprawdę działo a co się mogło, niespecjalnie mnie intrygowały. Po drodze oprócz miejsc gdzie kręcono serial zatrzymywaliśmy się koło budynków czy miejsc które prawie nic się nie zmieniły od czasów kiedy to Claire przebywała w Edynburgu. Przy okazji ze zdumieniem stwierdziłam że nigdy nie zastanawiałam się nad różnicą między słynnymi edynburskimi wąskimi uliczkami zwanymi albo closes albo wynds. A closes były kiedyś zamykane furtkami co zwiększało bezpieczeństwo mieszkańców, wynds natomiast były otwarte.

Oczywiście Claire lądując w XVIII Edynburgu nie zobaczyła tego olśniewającego miasta zwanego Atenami Północy jakim jest teraz, ale zatłoczonego Starego Kopciucha, bo taki przydomek wtedy miało: Auld Reekie. Z powodu nadmiaru mieszkańców i palenia węglem smog unosił się w powietrzu non stop i dymy buchały z kominów, do tego wszelkie nieczystości czyli np zawartość nocników wylewano z okien na ulice, krzycząc przy tym GARDYLOO, czyli zniekształcone francuskie: gardez l’eau – uwaga na wodę. Stare miasto organiczone murami miejskimi rosło w górę i budynki miewały i po 14 pięter, a odległości pomiędzy nimi były tak małe że tworzyły owe closes i wynds w których czasem nie przecisnęłyby się dwie osoby obok siebie. Na starej mapie widać że Edynburg wyglądał jak szkielet ryby: głowa to zamek, część środkowa to stare miasto i wreszcie troszkę bardziej przestronna część poza murami. Kiedyś w mieście istniało ponad 300 closes i wynds, teraz jest ich tylko 80.

Edynburg ma mroczną historię której sporą część opisałam TU – złodzieje ciał z grobów, mordercy podrożnych, zabijanie kobiet oskarżonych o czary. Do tego spory udział w jego rozwoju odegrało niewolnictwo. Relatywnie do populacji, Szkoci posiadali więcej niewolników i plantacji tytoniu czy cukru niż Anglicy czy inne europejskie kraje. Wielu bogatych obywateli miasta, posiadających wille w powstałym poza starym i zatłoczonym starym mieście – Nowym Mieście – miało swe plantacje niewolników. Taki np Henry Dundas którego pomnik stoi w mieście, agitował przeciw abolicji.

Wracając do czasów współczesnych – wreszcie weszłam na Arthur’s Seat czyli na wygasły wulkan w sercu miasta, którego nazwa wskazuje na przypuszczenia jakoby na tamtym terenie istniał legendarny Camelot – słynna siedziba z okrągłym stołem króla Artura. Trochę się przed wspinaczką wzdragałam a to z powodu mojego vertigo – mogę przejść mostem nad największą przepaścią o ile są na nim barierki, mogę jechać samochodem po wąskich górskich uliczkach bo jestem ograniczona ścianami wozu, ale mam problem ze stanięciem na stole bo od razu mam zawroty głowy i fiksuje mi błędnik. Jeśli któs z podobnym problemem wybiera się na Arthur’s Seat to radzę – tylko zielona, łagodna trasa (od początku ścieżki w lewo). Jedyny fragment przy końcu jest problematyczny – wejść weszłam ale wiedziałam że nie zejdę, na szczęście obok była rozległa zielona łąka którą zlazłam w dół prosto do Holyrood Park. Na sam samiutki szczyt też nie byłam w stanie wejść ale znów można obejść wkoło łąką by mieć widok na miasto.


Schodząc na przełaj zorientowałam się że wyląduję w pobliżu miejsca które od dawna miałam na liście do odwiedzenia ale nie było sensu iść tam w innej porze roku, albowiem jest to ogród – Dr Neil’s Garden. To czarowne miejsce nazywane Tajemniczym Ogrodem Edynburga założyło małżeństwo – oboje doktorzy, Andrew i Agnes O’Neil. Oboje już nie żyją a ogród znajduje się po opieką powołanej przez nich fundacji. Zwiedzanie jest darmowe aczkolwiek datki są mile widziane. Duddingston Village gdzie znajduje się to miejsce jest również warte obejścia – to spokojna niewielka osada z przepięknymi domami i XII wiecznym kościółkiem oraz pub założony w 1360 roku – The Sheep Heid Inn, gdzie gościł kiedyś sam Bonnie Prince Charlie.

Przeszłam też spacerowym szlakiem od przepięknej Dean’s Village do samego Leith (3 godziny) i z Leith wzdłuż Leith Walk z powrotem do centrum.


Niestety samo Leith nie ma wiele do zaoferowania a Leith Walk to jedyna jaką widziałam ulica z podejrzanymi osobnikami i sklepikami dla emigrantów. Dzięki instagramowi odkryłam też magiczną uliczkę Circus Lane o której wcześniej nie wiedziałam, a kręciłam się w okolicy nie raz.


Co poza tym robiłam w Edynburgu? Odwiedzałam miejsca które dobrze znam, a więc zawitałam ponownie do Katedry Św. Idziego oraz do Muzeum Iluzji Optycznych i Camera Obscura, relaksowałam się na Calton Hill, łaziłam po cmentarzach, podziwiałam ulicę Victoria Street która mi się nigdy nie znudzi i ogólnie chłonęłam atmosferę 🙂 Edynburg zawsze będzie mnie zachwycać i nigdy mi się nie znudzi.


Nie było tłumów turystów nigdzie, oprócz soboty to było wręcz pusto. Najwięcej ludzi kręci się na Royal Mile i ewentualnie na Victoria Street i Princess Street, ale nie jest tak by się trzeba było przeciskać. Uderzył mnie jednak widok bezdomnych śpiących na ulicach czego wcześniej nie widziałam – może z powodu pogody?

Wszystkie zdjęcia na moim instagramie!
Wpis pojawił się po prostu w idealnym momencie. Akurat jutro lecę pierwszy raz do Edynburga 😁😁
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
To polecam moje poprzednie posty podlinkowane pod tym 🙂 Ach zazdroszcze 😉 Zycze Ci bardzo udanego pobytu!
PolubieniePolubienie
Zaraz przeczytam 🙂 i dziękuję! ☺
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja bym jeszcze wlazła na monument Scotta 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wlazlam rok temu w marcu 🙂 Poprzednie wizyty podlinkowane pod postem.
PolubieniePolubienie
Jak ładnie napisane🙂 Byłam dawno temu w w Edynburgu, ale krótko i nic już nie pamiętam, a Twój wpis jest taki, że tylko się spakować i ruszać👍.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wiec pakuj sie I ruszaj:) dla mnie dodatkowym plusem jest to ze samolot z Dublina leci 45 minut max:)
PolubieniePolubienie
Pięknie potrafisz pisać o swoim ukochanym mieście… poczułam się tak, jakby zwiedziła je razem z Tobą. 🙂 Wspaniale oddałaś klimat!
I strasznie mnie ucieszyło, że Ty też mówisz o ludziach „znających Józefa”- kocham Anię i też tak kategoryzuję ludzi! 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziekuje 🙂 Tak, to mi zostalo z czytania Anii – okreslanie ludzi dokladnie tak 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ogrod botaniczny jest tez godzien polecenia, zwlaszcza teraz kiedy wszystko kwitnie. Fajnie tak za kazdym razem odkrywac cos nowego!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nastepnym razem 🙂
PolubieniePolubienie
Sa takie miejsca, do ktorych sie chetnie wraca:) Choc tyle innych ciekawych do odkrycia:)
Jesli bede sie tam wybierac, wroce na pewno do wszystkich wpisow:)
My teraz z mojego rodzinneg miasta wrocilismy, okazalo sie, ze tam tez mozna cos nowego odkryc:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
👍
PolubieniePolubienie
Pingback: Trzy dni na Isle of Skye – Dublinia pisze
Pingback: Edynburg po raz piąty. – Dublinia pisze